Ruchy i stowarzyszenia
Prace remontowe
Inne
Msze Św. niedzielne:
06:30
08:00
09:30
11:00 – suma; w II i IV niedziele miesiąca - chrzty
12:30 – z udziałem dzieci
14:00 -oprócz lipca i sierpnia
17:00 – akademicko-młodzieżowa
19:00
Msze Św. codzienne:
06:30
07:30
12:30
18:00
Msze Św. codzienne w lipcu i sierpniu:
07:00
07:30
18:00
Kancelaria:
wtorek – piątek 10:00 – 12:00
oraz 16:00 – 17:30
- w I piątki miesiąca - nieczynna
sobota - 10:00 – 12:00
W lipcu i sierpniu:
wtorek - piątek
16:00 - 17:30
Kontakt:
tel. dyżurny:
+48 517 401 639
e-mail:
olsztyn.nspj@archwarmia.pl
Świadectwo Offcy |
Wpisany przez Offca |
Lm 3, 25-31Bóg powołał mnie do życia w czerwcu 1985r., a do życia chrześcijańskiego pięć miesięcy później, 19 października. Cóż znaczyło dla mnie życie chrześcijańskie? Połowę mojej dotychczasowej egzystencji - niewiele.Jestem absolwentką 1 Liceum Ogólnokształcącego w Olsztynie. Wspominam o tym, ponieważ w ciągu czterech lat tam spędzonych, ostatecznie rozpoczęło się moje nawracanie. Patrząc z perspektywy czasu, wydaje mi się, że cała przygoda z Bogiem miała swoje korzenie już w ósmej klasie szkoły podstawowej. Wcześniej niby uważałam się za wierzącą, ale teraz z pewnością nie określiłabym tego jako "wiara". Do kościoła chodziłam w kratkę. Chodziłam, bo zabierała mnie mama, bardziej chyba z obowiązku niż przekonania. Kiedy już byłam na tyle duża, by "dać radę" chodzić sama na Msze, bywało z tym naprawdę różnie. W czasie nabożeństwa przysłowiowo spałam, a myślami bywałam bardzo daleko. Jaki sens tkwił w Sakramentach - nie miałam zielonego pojęcia: po prostu COŚ się przyjmowało, niekiedy od wielkiego dzwonu wstąpiło się do konfesjonału i byle jak "zaliczało" kolejną spowiedź: "przeklinałam, kłóciłam się z rodzicami, kłamałam... więcej grzechów nie pamiętam... Bóg przecież i tak mi wybaczy!". Reszta Sakramentów, też "po coś tam" była. Modliłam się może parę razy na miesiąc, czasami rzadziej... albo w ogóle. Hołdowałam zasadzie "co trwoga to do Boga". Jak było wszystko OK, modlitwa była mi przecież niepotrzebna. Jeśli już "trzeba było" do niej przystąpić, wyglądała następująco: bezmyślne "Ojcze nasz", jedna "Zdrowaśka", czasami jakaś litania z książeczki ( zazwyczaj jedna z najkrótszych, żeby przypadkiem się nie przemęczyć ) i starczy! Pomodliłam się? Pomodliłam, więc Pan Bóg czepiać się nie powinien! Istnienia Boga byłam jak najbardziej świadoma ( na swoje ówczesne możliwości ), ale jakoś nigdy nie chciało mi się w ten temat bardziej wgłębiać. Uważałam, że jestem w porządku wobec Niego, w porządku wobec siebie i bliźnich, chociaż potrafiłam traktować niektórych z nienawiścią, odrazą, wściekłością, potrafiłam wyzywać i nie przebaczać, cały czas żyjąc w przekonaniu, że jestem w porządku! Zdarzało się, że sumienie dochodziło do głosu, ale zazwyczaj je tłumiłam i szybko o nim zapominałam. Aż wreszcie przyszło mi przyjąć sakrament Bierzmowania. Duch Święty może jeszcze tak mną nie "zatrząsł", ale przynajmniej mnie "szturchnął"... Z nie do końca jasnych mi powodów Bóg, wiara, grzech, prawda, nabrały dla mnie sensu i przede wszystkim bytu. Sumienie jakoś głośniej zaczęło przemawiać, a ja zaczynałam pod jego wpływem myśleć w kategoriach wiary: "Tak, źle zrobiłam. Tak być nie może. Trzeba to naprawić. Nie mogę się nie modlić, albo nie chodzić do kościoła..." lub "Nie mogę zrobić tego lub tamtego, bo to złe!". Wkrótce potem czekały mnie egzaminy do liceum, więc był to czas "wzmożonego" chodzenia do kościoła i modlitw. Mimo mojej naiwności, Bóg wysłuchał i dostałam się do wymarzonej szkoły. Następnie 1 klasa liceum... Tu rozkręciła się właściwa część mojej przygody z Chrystusem. Zaczęłam chodzić do kościoła obok mojej szkoły. Bardzo mi się tam podobało. Piękna świątynia, świetny "klimat"! W drugim semestrze chodziłam tam już regularnie, codziennie rano przed lekcjami. Co mnie do tego skłoniło? Zaimponowała mi koleżanka z równoległej klasy. Dowiedziałam się, że bardzo często rano, przed zajęciami wstępowała do kościoła na Mszę lub modlitwę. Z tego co wiem, niedługo potem zaprzestała, ale wystarczył mi ten krótki czas, kiedy to robiła. Byłam pełna podziwu: "Niesamowite, codziennie do kościoła latać! Ale wytrwałość. A może ja..." i sama spróbowałam. Zachwycona postawą koleżanki, poczułam w sobie taką potrzebę i zaczęłam wstępować przed lekcjami na Mszę. Wciąż nie byłam przywiązana do Sakramentów, zwłaszcza do Pokuty i Eucharystii. Bardzo ociągałam się ze spowiedzią, nie czułam potrzeby częstego przyjmowania Komunii. Przez wiele miesięcy spędzałam na Mszy czas jako bierny słuchacz. Aż któregoś razu usłyszałam o Rekolekcjach Ewangelizacyjnych Odnowy, organizowanych przez Wspólnotę "Kanaan", które miały przybliżyć człowiekowi Boga i wyjaśnić wiele problemów. Właśnie się zaczynały. Pomyślałam sobie, że czemu nie? Podeszłam jednak do nich bez większego entuzjazmu. Myślałam, że będą podobne do tych, które organizuje się w czasie świąt, Wielkiego Postu, w czasie wakacji... Po prostu zwykłe rekolekcje! Nie śmiałam nawet pomyśleć, że mogłyby zmienić coś w moim życiu. W ogóle co to jest ta Odnowa?! Jakoś dziwnie i tajemniczo wszystko brzmiało. Ale przyszłam konkretnego dnia, w którym rekolekcje się zaczynały... i już tam zostałam. Na początku strasznie się wahałam i niesamowicie bałam: "Żeby tylko, nie daj Boże, nic mi nie zrobili!". Chciałam wyjść z kościoła i zrezygnować jak zobaczyłam, że po Mszy większość ludzi sobie idzie. Ale nie. Siedziałam przerażona w miejscu i tylko się zastanawiałam, czy przypadkiem nie pakuję się w jakąś sektę religijną! Wewnątrz coś mnie pchało do wyjścia, ale Bóg tak mnie przytwierdził do ławki, że żadna siła by mnie nie ruszyła. Szybko okazało się, że rekolekcje dały mi możliwość spotkania z Jezusem i zapoznania się z Nim. Poznałam Go dzięki świadectwom innych, dzięki Słowu Bożemu na spotkaniach, konferencjom i wreszcie: dzięki spowiedzi i Komunii Świętej! Byłam głęboko zdziwiona, gdy okazało się, że wystarczyło mi kilka pierwszych spotkań, by Jezus i Duch Święty zaczęli we mnie działać. Zmieniła się forma mojej modlitwy, stosunek do całej wiary i Kościoła, zmieniłam spojrzenie na świat i ludzi. Wszystko wydawało się inne niż przed rekolekcjami. Często z radości i wzruszenia, częstokroć również i z żalu, oraz pokory, ryczałam jak głupia, zwłaszcza podczas wieczornych modlitw. Wypłakałam się wówczas za wszystkie chyba czasy. Rekolekcje pozostawiły we mnie trwały ślad, który dodatkowo przypieczętował chrzest w Duchu Świętym. Od tamtej pory uwielbiam czytać Biblię i nie jest już ona dla mnie czymś niepojętym - grubą księgą, której nie da się przeczytać i "strawić" tego, co jest w niej napisane. Da się "strawić" i da się przeczytać! Dzięki Słowu Bożemu autentycznie odkryłam JAKA jestem. Poznałam też Ducha Świętego, który był mi całkowicie obcy. Okazało się, że to fantastyczny Kompan życia! Do spowiedzi chodzę średnio co 2, 3 tygodnie, a Komunia jest dla mnie wszystkim. To było jak odrodzenie się na nowo. Cieszę się bardzo, że tamtego pamiętnego dnia, Bóg zechciał przytwierdzić mnie do kościelnej ławki... Do Wspólnoty wróciłam po prawie 2-letniej przerwie od rekolekcji. To też łaska. Wiele mi to dało i wiele daje. Jest miejscem mojego spotkania z braćmi i siostrami, ale przede wszystkim miejscem spotkania z Bogiem żywym. I dobrze, Panie Boże, że pozwoliłeś mi Siebie odnaleźć :-) Chwała Panu! Offca |